5 najlepszych ról męskich 2014

Data:

W tym roku akurat tak się zdarzyło, że najbardziej zapamiętywalne role stworzyli głównie aktorzy amerykańscy, a honoru Europy i pozostałych części świata broni delikwent z kraj nad Wisłą.

Tomasz Kot wart jest wyróżnienia przede wszystkim dlatego, że to dzięki niemu (do spółki z autorem dialogów) "Bogowie" uciekają od schematu pretensjonalnego, pomnikowego biopicu w stronę dziarskiej komedii. Kot nieraz udowadniał, że aktorem jest świetnym i sprawdza się zarówno w kinie lżejszym, jak i dramatycznym i ma dystans nawet do kreowanych na najbardziej szlachetnych bohaterów, których przychodzi mu zagrać.


Steve’a Carella kojarzymy przede wszystkim z jego bogatego, komediowego dorobku. „Foxcatcher” jest zatem dużym zaskoczeniem w przypadku aktora, zwykłego wcielać się w rolę ofiar losu, z których głośno się śmiejemy. U Millera gra poważnego wizjonera-patriotę, bogatego nacjonalistę, który z kamienną twarzą realizuje swój plan osiągnięcia sportowego i narodowego sukcesu cudzymi rękami. Za tym ostentacyjnym spokojem, emocjonalnym chłodem, nabożnym patriotyzmem kryją się w gruncie rzeczy pokłady chorych ambicji i psychopatycznych zachowań. „Prawdziwy Amerykanin” w wykonaniu Carella to postać karykaturalna i zgoła patologiczna, ale też fascynująca i przerażająca.

Mam taką teorię, że Leo di Caprio mógłby przez 3 godziny czytać przed kamerą przypadkowe nazwiska z książki telefonicznej i byłaby to jedna z najwybitniejszych ról danego roku. To bez wątpienia najlepszy aktor, jaki obecnie chodzi po naszej planecie. Z ogromnym, naturalnym talentem, ale i tak bogatym warsztatem, że spokojnie mógłby się nim podzielić z kilkoma innymi, mniej uzdolnionymi kolegami. W „Wilku z Wall Street”, jak rzadko kiedy, di Caprio mógł wykazać się brawurą, przebojowością, temperamentem w stworzeniu barwnego oszusta ze świata amerykańskiej finansjery. Wyobrażacie sobie kogoś lepszego w tej roli? Ja nie.

Tego się można było spodziewać. Jake Gyllenhall miał zadatki na wybitne role, ale nikt jeszcze takiej dla niego nie stworzył. Dan Gilroy przyszedł jednak z odsieczą i obsadził go w „Wolnym Strzelcu” – filmie z nośną tematyką opowiedzianą w zuchwały, widowiskowy sposób, gdzie w centrum historii znalazł się ambitny psychopata, Louis Bloom. Gyllenhalla w tej ambiwalentnej, chojrackiej kreacji nie da się zapomnieć.

Toksyczny duet uczeń-nauczyciel z genialnego „Whiplash”, czyli Miles Teller & J.K. Simmons. To dzięki tej parze na własnej skórze można poczuć morderczą atmosferę sali prób, jaką tworzy demoniczny maestro Terence Fletcher. Czujemy pot Andrew wylewany zza perkusji. Bolą nas również ręce, gdy patrzymy na zakrwawione dłonie chłopaka. J.K. Simmons w kategorii ról drugoplanowych powinien zmieść w tym sezonie konkurencję (i byłoby to jak najbardziej zasłużone!). „Whiplash” bez Milesa Tellera zapewne też nie miałoby takiej siły rażenia, ale Amerykanin na razie sytuuje się w gronie młodych i aspirujących, który kolejną rolą potwierdza, jak niemały drzemie w nim potencjał.