BERLINALE 2016: CHŁOPIĘCE ŚWIATY I DYLEMATY

Data:



QUAND ON A 17 ANS
reż. André Téchiné
Konkurs Główny

Liczba dramatów, jaka pojawia się w tym filmie spokojnie wystarczyłaby na jeden sezon "Barw Szczęścia" - i to taki reżyserowany przez Tomasza Wasilewskiego z czasów "Płynących Wieżowców". Bo w "Quand On A 17 Ans" zmienia się właściwie tylko krajobraz. Modne, warszawskie osiedle zastępuje we francuskim filmie fotogeniczna, górzysta, prowincjonalna miejscowość (w różnych porach roku). To tutaj w atmosferze wrogości dorastają Thomas i Damien, którzy - na początku z bliżej niejasnych powodów - ciągle skaczą sobie do gardeł i wdają się w bójki. Różni ich wszystko - pochodzenie, sytuacja materialna i rodzinna, marzenia, stopnie, ale - jak to się mówi: kto się lubi, ten się czubi - i dodajcie sobie sami dwa do dwóch. Matka Damiena, poczciwa kobieta o gołębim sercu, przygarnie Thomasa, by ten mógł skupić się na nauce, mając szanse podciągnąć oceny w warunkach, które sprzyjają edukacji. Kobieta ma gdzieś z tyłu głowy też fakt, iż w ten sposób pomoże chłopcom zakopać topór wojenny. Matki są mądre, mają instynkt, ale nie zawsze znają pragnienia i fantazje własnych dzieci. Widz też mógł się ich nie domyślać po pierwszym trymestrze filmu (tak właśnie nazywają się trzy części fabuły), ale kreatywność scenarzystów nie zna granic. Téchiné miesza wątki i dokleja nowe z gracją walca drogowego. Aż trudno uwierzyć, że pod scenariuszem do tego filmu podpisała się też Céline Sciamma. Wyobrażam sobie bowiem, iż u nas tak właśnie mogłaby wyglądać kolaboracja wspomnianego już Tomasza Wasilewskiego i Krzysztofa Zanussiego.

LE FILS DE JOSEPH
reż. Eugène Green
Forum

Eugène Green ma niewielkie, ale pewnie wierne grono sympatyków, którzy czekają na kolejne jego filmy. Nowojorczyk z francuskimi korzeniami ma swój dość niepowtarzalny styl, który jednak po raz kolejny sprawia, że ja fanką tego reżysera nie zostanę. Doceniam głęboki humanizm jego filmów, kulturalną erudycję, szukanie punktów wspólnych między klasycznymi archetypami i współczesnością, a nawet osobliwie statyczny sposób operowania obrazem. Nie potrafię się tym jednakowoż fascynować. W podobnym stylu, jak w swoich poprzednich dziełach, Green wpina w pokrętne losy nastolatka z Paryża biblijną mitologię o Abrahamie i Izaaku oraz świętej rodzinie, by w takich okolicznościach snuć dogłębne, wielowątkowe rozważania o rodzicielstwie (ojcostwie), miłości i wierze (raczej w takiej właśnie kolejności). Ważnym, drugoplanowym bohaterem filmu jest oczywiście architektura francuskiej stolicy, na tle której rozgrywają się co ważniejsze dla opowieści wątki i dysputy. Fani Greena na pewno dostaną taki film, o jaki tego reżysera można było podejrzewać. Wszyscy inni tym skądinąd ciekawym, ale trudnym dziełem (dla mnie najbardziej interesującym w karierze Francuza) mogliby się przekonać, czy taki styl im odpowiada. Ale łatwo raczej nie będzie.

COCONUT HERO
reż. Florian Cossen
LOLA at Berlinale

"LOLA at Berlinale" to chyba jedna z bardziej atrakcyjnych sekcji festiwalu dla tzw. localsów. Prezentowane są w niej bowiem najnowsze, niemieckie produkcje, które w jakiejś części sponsoruje lokalny instytut filmowy. To tytuły, które wkrótce trafią na ekrany tutejszych kin, na Berlinale zatem ogląda się je przedpremierowo. "Coconut Hero", poza funduszami i nazwiskami twórców, ma jednak niewiele wspólnego z niemiecką kinematografią. To typowy film w klimacie amerykańskiego indie. Jego akcja rozgrywa się w małej, amerykańskiej mieścinie, a bohaterowie mówią po angielsku. Historia też jakby znana. 16-letni Mike Tyson chce umrzeć. Nic go na tym świecie nie trzyma, nie ma przyjaciół, dziewczyny, nic ciekawego do roboty. Poza planowaniem samobójstwa. I tak pewnego dnia melancholijny nastolatek wysyła własny nekrolog do gazety i strzela sobie ze strzelby w głowę. Plan wydaje się prosty, ale coś jednak nie wyszło. Chłopak z lekkim obrażeniami trafia do szpitala, gdzie interesuje się nim od zaraz nadpobudliwa matka, lekarze i opieka społeczna. Nic nie jest jednak w stanie odwieść Mike'a od śmierci. Proces planowania, jak do niej doprowadzić, rozpoczyna się więc na nowo, po drodze zmieniają się jedynie okoliczności i najbliższe otoczenie bohatera. Do pewnego momentu "Coconut Hero" jest uroczą, zabawną komedią o dorastaniu i samoakceptacji. Niespecjalnie niezwyczajną, bo takich filmów za Oceanem każdego roku produkuje się bardzo wiele. Florian Cossen w końcówce swojego dzieła wytacza jednak najcięższe, poważniejsze działa (kochajmy życie!), prowadząc historię do bezbarwnego happy endu. Ale nie przeczę, kilka śmiesznych momentów przed tym się wydarzyło.

Eugene Green! Już się nie mogę doczekać. "dość niepowtarzalny styl" to zbyt łagodne stwierdzenie ;)

"Płonące wieżowce" <3

LOL, dzięki, poprawiłam:)

Inaczej odebrałem Techine. Jest bliższy "Dzikim trzcinom", chociaż mniej subtelny (możesz to określić gracją walca drogowego). Piękne krajobrazy Pirenejow. Dużo przemyślanych szczegółów np. plakaty w pokoju Damiena oraz kilka wpadek (klasyczna z niemowlakiem zamiast noworodka). Całość jednak wypada dobrze.

Dzikie Trzciny to jest prawdziwa, filmowa poezja przy Quand on a 17 ans:) Te plakaty były super śmieszne i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kolo ma fioła na punkcie boksu i wiesza sobie na ścianie queerowe plakaty - toż to żywcem wyjęte z Wasilewskiego:)

Dodaj komentarz