BERLINALE 2017 (2)

Data:


THE DINNER
reż. Oren Moverman
Konkurs Główny

Miała być powtórka z "Rzezi", ale ktoś nie naostrzył tu noży i zapomniał zabrać tasak z kuchni. Czworo dorosłych ludzi umawia się na rodzinną kolację, by w jej trakcie znaleźć wspólne rozwiązanie ważnej kwestii dotyczącej okrutnego incydentu, jaki spowodowały ich nastoletnie dzieci. Dwa małżeństwa dzieli wszystko. Stan (Richard Gere) to ubiegający się o fotel gubernatora przystojny polityk z młodą, atrakcyjną żoną Kate (Rebecca Hall). Jego brat Paul (Steve Coogan) uczy historii w szkole i doskwiera mu wiele problemów natury psychicznej, ale ma u boku wierną i kochającą go od wielu lat żonę, Claire (Laura Linney). W trakcie ekskluzywnej kolacji wraz z kolejnymi, finezyjnym posiłkami na stół wyłożone zostają coraz to nowsze i bardziej złożone tragedie, jakie wydarzyły się w życiu tej czwórki. Oren Moverman nie tylko nie potrafił okiełznać tej multiplikacji wątków, co w najlepszym wypadku wypada chaotycznie i straszliwie topornie, ale też sam utrudnił sobie zadanie. Być może bowiem obroniłby trochę swój film, gdyby pozostał w jednym miejscu i czasie, a nie bawił się w epatowanie absurdalnymi retrospektywami z życia bohaterów, dopowiadając każdy wątek dosłownie i do końca. Ponoć oryginalna sztuka, na podstawie której powstało "The Dinner", miała być satyrą i gorzkim spojrzeniem na teoretycznie zjednoczoną, ale faktycznie coraz mocniej różniącą się Europę. Moverman zaś zaadaptować ją na grunt bardziej amerykański, atakując kulturowe wzorce wpajane młodzieży, komunikację opartą na skrótowych przekazach z mediów społecznościowych oraz wskazując na radykalizujące się w społeczeństwie postawy. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to nie tylko trywialnie i pretensjonalnie, ale też w kontekście np. wyniku ostatnich wyborów prezydenckich w USA stawiana w filmie diagnoza jest mocno już przeterminowana.



ON BODY AND SOUL (Testről és lélekről)
reż. Ildikó Enyedi
Konkurs Główny

Czarna / romantyczna komedia na miarę Węgier Victora Orbana. Młoda dziewczyna z zaawansowanym Aspergerem lub inną odmianą autyzmu musi zacząć pracę w przemysłowej masarni, by znaleźć miłość swojego życia. A okazuje się nią dyrektor finansowy tego przedsiębiorstwa Endre - na oko dwukrotnie starszy od Marii mężczyzna z niedowładem jednej ręki. Żeby było wiadomo, że są dla siebie stworzeni, dzielą ze sobą nie tylko miejsce pracy, ale też sny, w których ona jest sarną, a on jeleniem, biegającymi razem sobie po zaśnieżonym lesie. Z czeluści mojego dzieciństwa pamiętam Kim Basinger, wcielającą się w rolę kosmitki, która przybywa na ziemię, kalejdoskop ludzkich zachowań mając przyswojony tylko w teorii. Taką teoretyczką człowieczeństwa jest też Maria, która poprzez relację z Endre dostosowuje się do jego oczekiwań, odkrywając przy okazji świat ludzkich emocji i własne pragnienia. Jest w tym uroczo nieporadna i rozkosznie komiczna, ale jej partner ze swoim lekko ironicznym pragmatyzmem i szczerą empatią zachęca ją do przekucia teorii w praktykę dnia codziennego. Jasne, że gdyby patrzeć na węgierską fabułę jako na film o trudach międzyludzkiej komunikacji, samotności w wielkim mieście i trudnej sztuce dostosowania się do reguł tego świata oprawionych w ładne, arthouse'owe ramy i przyprawione absurdem rodem z György Pálfiego, to "On Body And Soul" wydaje się dziełem niezbyt głębokim i oryginalnym, ale naprawdę nie widzę sensu, by tej świetnej i jakże innej od mainstreamowych komedii romantycznej dorabiać jakiejś filozofii, której ta wcale nie potrzebuje i bez której wyśmienicie się broni.



WILDE MAUS
reż. Josef Hader
Konkurs Główny

Josef Hader to ponoć całkiem popularny w Austrii aktor i artysta kabaretowy. Etatowy dowcipniś, który swoimi żartami potrafi pozostawić odbiorcę swoich żartów w dziwnym i niepokojącym nastroju. W "Wilde Maus" Hader po raz pierwszy w życiu stanął po obu stronach kamery, opowiadając o egocentrycznym krytyku muzycznym, któremu w pewnej chwili wszystko wali się na głowę. Traci etat w gazecie, w której pracował od zawsze i wszczyna małą wojenkę podjazdową z byłym już szefem. Na domiar złego żona oznajmia mu, że jest gotowa na dziecko, więc Erich postanawia nie mówić jej, iż właśnie został bezrobotnym. Całe dnie spędza na Praterze na czytaniu gazet i graniu na automatach. Większość dorosłych bohaterów tej historii wygląda jak europejskie klony bohaterki granej przez Charlize Theron w "Young Adult". Nie sposób ich lubić, im kibicować oraz - co gorsze - obejść się ich kuriozalnymi problemami i jeszcze bardziej żenującymi sposobami na ich rozwiązanie. Po kraju, który dał światu Michaela Haneke i Ulricha Seidla naprawdę można było spodziewać się mocniejszej i bardziej kąśliwej, antymieszczańskiej komedii.



CLOSE-KNIT
reż. Naoko Ogigami
Panorama

Znana z pokazywanego w Polsce "Kota do wynajęcia" Naoko Ogigami po raz kolejny wraca do tematyki samotności i wyobcowania. W jej nowym filmie dotyka on 11-letniej dziewczynki, którą poznajemy w momencie, gdy po raz kolejny porzucą ją matka. Tomo jest na to przygotowana. Jej jedyny rodzic często znika bez słowa, ona sama zaś wtedy pakuje swoje rzeczy i jedzie do wujka. Tu jednak coś się zmienia - u brata matki mieszka bowiem kobieta. W dodatku partnerka Makio jest wyjątkową osobą. Rinko urodziła się jako mężczyzna, przeszła szereg operacji, by stać się kobietą, którą się zawsze czuła. Ma w planach ostatecznie pożegnać się ze swoją przeszłością. W sferze prawnej, urzędowo załatwić zmianę płci, w sferze symbolicznej - pozbyć się sterty zrobionych na drutach penisów, uosabiających wszystkie jej upokorzenia. Wydawać by się mogło, że "Close-Knit" zawiera w sobie dość mocny przekaz, ale nic bardzo mylnego, bo to przecież kino japońskie, znane z elegancji, subtelności i wyjątkowej nienachalności. Ogigami choć tworzy film o wyraźnym, społecznym przesłaniu, zbliża się w sposobie narracji i jej delikatności do mistrza takiego kina Koreedy. Ponadto wyciąga też ciekawe wnioski. Rinko otacza Tomo matczyną opieką, okazując dziewczynce czułość i troskę, jakiej ta od biologicznej matki nigdy nie zaznała. A naprawdę dziecko nie wymagało wiele atencji. Uczy Tomo też, że odmienność nie jest niczym złym, należy ją tolerować i szanować, a wszelkie przejawy agresji czy szykan znosić z godnością i ze stoickim spokojem (z naszej perspektywy, jakie to egzotyczne podejście!). Ostatecznie negatywną bohaterką nie będzie nawet matka Tomo, która ewidentnie nie radzi sobie z macierzyństwem, ale ani nikt jej w tym nie wspiera, ani jej niczego nie sugeruje, a na poprawę nie jest dla niej jeszcze za późno. W końcu to też film o odkrywaniu seksualnej tożsamości, niekoniecznie swojej własnej oraz szalenie ważnej roli edukacji seksualnej w życiu każdego człowieka. Ze względu na to wszystko "Close-Knit" aktualnie w Polsce miałoby ogromne szanse trafić na indeks dzieł zakazanych, zamiast trafić pod strzechy i przekazywać mądrze dobre i potrzebne rzeczy.