FESTIWAL PO WARSZAWSKU '17: DEBIUTANCI

Data:

Jedną z nieoczywistych zalet WFF jest możliwość bliższego poznania kinematografii z naprawdę egzotycznych rejonów świata i filmów, przybliżających problemy krajów, które na co dzień raczej nie zajmują naszej uwagi. Dzisiaj przyglądamy się debiutom z albańskim i dominikańskim rodowodem, które trafiły na festiwalu do Konkursu 1-2.

W "Przedświcie" Gentian Koçi sięga po typowe schematy naturalistycznego kina społecznego. W centrum swojego filmu umieszcza Letę - samotną matkę, nad którą zawisło widmo bezdomności. Kobieta nie płaci czynszu za mieszkanie, które zajmowała, więc została z niego wyrzucona. Ratunkiem dla Lety okazuje się jej chlebodawczyni, która powierza jej w opiekę swoją schorowaną, przykutą do łóżka matkę, zaś sama wraca do Francji, by ratować swoje małżeństwo z cudzoziemcem. Leta wprowadza się do staruszki. Ma dach nad głową, niewielki dochód i emeryturę chorej do dyspozycji. Musi jedynie trzymać kciuki, by starsza pani pozostawała w jak najlepszym zdrowiu. Bohaterka "Przedświtu" ma w sobie coś z biblijnego Hioba, bo z zaskakującą pokorą przyjmuje niepowodzenia, jakie jej dotykają. Leta zachowuje też bardzo osobliwą trzeźwość umysłu. W swoich poczynaniach może wydawać się bezduszną desperatką, ale w żadnej chwili nie staje się żałosna lub ubezwłasnowolniona życiowym pechem i nieszczęściami, które jej dotykają. Jej spontaniczny pragmatyzm - nie zawsze racjonalny i moralnie dwuznaczny - ostatecznie godny jest raczej podziwu niż napomnienia. Na tle tak katastroficznej, ale w jakimś stopniu poczciwej bohaterki, na potępienie zasługuje natomiast albańskie społeczeństwo, które nie potrafi pomóc ani instytucjonalnie, ani z czysto ludzkiego odruchu.

Dominikana kojarzy się przede wszystkim ze skąpanymi w słońcu piaszczystymi plażami i błękitnym morzem. Miejscem, gdzie można wypocząć i zabawić się. Tam, gdzie zagraniczni turyści i lokalni bogacze relaksują się w eleganckich domach z widokiem na Morze Karaibskie, są też mieszkańcy turystycznych miejscowości - zapewniający im rozrywkę oraz opiekujący się ich letnimi domostwami. Tak jak zamknięty w sobie Juan, który dla pewniejszego zarobku stróża nadmorskiej posiadłości porzuca zawód rybaka. Decyzji żałuje tym mocniej, im szybciej dociera do niego wiadomość, iż żona będąca w ciąży z innym mężczyzną już do niego nie wróci. Mężczyzna zdaje się jednak nie mieć w sobie tyle siły, by odmienić swoje życie. Z niezmiennie poważnym wyrazem twarzy usługuje właścicielom "swojego domu", stając się biernym i niewzruszonym świadkiem ich beztroski i głupoty. Co innego piękna Maria, która swoim atrakcyjnym wyglądem i otwartym usposobieniem przyciąga do siebie zarówno mężczyzn, jak i kłopoty. By zabić nudę i poczuć się choć przez chwilę jak oni, integruje się z przyjezdnymi, nie dbając o konsekwencje i to, co będzie jutro, gdy impreza się skończy. Na tle Juana i Marii wyjątkowo nijako wypadają ich bogaci protagoniści, wyposażeni w całą masę stereotypowych cech, podkreślających tylko ich wyższość i władzę wynikające z materialnego statusu. Gołym okiem widać, że reżyser Alejandro Andújar miał dużo więcej zrozumienia i sympatii dla tych słabszych i wykorzystywanych, a nie do końca wiedział, jak uciec od klisz i banałów w piętnowaniu klasowych różnic w swojej ojczyźnie.