Festiwal po warszawsku: byczki doktora Moreau

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

"Mężczyźni i kurczaki" w reżyserii doskonale znanego stołecznej publiczności Andersa Thomasa Jensena otworzył 31. Warszawski Festiwal Filmowy. Najbardziej zaskakująca w tym filmie jest rola Madsa Mikkelsena - wulgarnego brutala z bujnym wąsem, złym zgryzem i wyjątkowo koszmarną fryzurą, ale to nie jedyna niespodzianka, jaką przygotował dla widzów duński reżyser.

Te najciekawsze fajerwerki w "Mężczyznach i kurczakach" dotyczą przede wszystkim całkiem błyskotliwej żonglerki gatunkowej, na którą zdecydował się Jensen. Niby obcujemy z filmem komediowym (dokładniej - czarną komedią), ale w wielu miejscach przeistacza się on w poważny dramat rodzinny, gotycki horror czy społeczną satyrę, w której dostaje się m.in. duńskim instytucjom państwowym. Dzieje się to zaskakująco gładko i bezkolizyjnie. Sprawdził się tu fajnie również slapstickowy humor, w czym duża zasługa wspomnianego Mikkelsena, który rzadko ma okazję do zaprezentowania się w roli wybitnie komediowej i niepoważnej. Co więc jest nie tak?

Film Jensena to generalnie opowieść o rodzinnym zjednoczeniu. Dwóch braci poznawszy część prawdy o swoim pochodzeniu, wyrusza na małą, duńską wysepkę, gdzie w walącym się budynku po szpitalu-uzdrowisku mieszkają ich biologiczny ojciec i pozostali braci. Nieznany rodzic to wiekowy naukowiec, który niegdyś w niesławie opuścił szacowne, krajowe instytucje naukowe, zaś mieszkające z nim potomstwo to banda zdziczałych, dziwacznych facetów, żyjących z dala od cywilizacji, w otoczeniu zwierząt i różnych świadectw pracy naukowej ojca. O dziwo, dwaj przybysze od razu dostrzegą pewne podobieństwa do braci, których wcześniej nigdy nie spotkali. Odkrycie zagadki ich zawiłych, rodzinnych relacji to śliski labirynt tajemniczych medycznych eksperymentów, które odcisnęły ogromne piętno na psychice i emocjonalności mężczyzn. Coś, co zapowiada się intrygująco i zagadkowo, zaś w formie komediowej nawet odważnie i wywrotowo, w końcu zostaje spuentowane nieznośną, familijną wręcz refleksją o tym, jak bezcenny jest dar życia zobrazowaną jak w reklamie antyaborcyjnego ruchu. Nie mogłam się też oprzeć wrażeniu, że "Mężczyźni i kurczaki" to trochę takie połączenie "Wyspy doktora Moreau" i "American Pie". Niezbyt smaczne, nie najmądrzejsze, po którym uśmiech miesza się z konsternacją, czy u reżysera i autora scenariusza jednocześnie oby na pewno wszystko w porządku.