Na horyzoncie widziałam... (9/2014)

Data:

14. edycja festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty powoli przechodzi do historii, to naturalny zatem moment na pierwsze podsumowania. To był filmowo dobry festiwal, jednak z najsłabszym konkursem głównym od lat.

Pod względem oferty i organizacji festiwal Romana Gutka to być może najfajniejsza tego typu impreza na świecie. Pomimo wyrobionej już marki i renomy w Polsce i poza naszymi granicami, to ciągle przede wszystkim festiwal dla widza. Nie dla dziennikarza, gości, celebrytów, choć pojawia się ich wszystkich każdego roku coraz więcej. Szczególnie ci ostatni mogą denerwować stałych bywalców NH, ostentacyjnie prosząc o zwolnienie miejsca lub wychodząc z sali po 20 minutach pierwszego, trudniejszego filmu. To jednak ciągle wyjątki, bo atmosfera każdego roku jest tu po prostu wyjątkowa. Żywe dyskusje o kinie na korytarzach, okazjonalne żarciki, które rodzą się zaraz po niektórych, słabszych filmach, a nawet codzienne wstawanie o 8:30, by wklikać się w wybrane seanse, co ma w sobie nutkę ekscytacji i podniecenia, razem tworzą niepowtarzalny klimat NH. Dla najwytrwalszych pozostaje też oczywiście muzyczny klub festiwalowy, choć bywanie na nim grozi niejednokrotnie absencją na pierwszych filmach dnia lub spaniem na kolejnych. To jednak kino od lat przez te kilka wakacyjnych dni rządzi we Wrocławiu.

AND THE WINNER IS...
.

"Biały Cień" Noaza Deshe - zwycięzca Grand Prix tegorocznego festiwalu i Nagrody Publiczności.

Każdego roku organizatorzy festiwalu podkreślają, że swoistym papierkiem lakmusowym dla NH jest konkurs główny. Ten niestety tym razem nie stanowił najmocniejszego punktu programu. Znalazło się w nim zbyt wiele przeciętnych pozycji, parę nawet bardzo złych, z których masowo opuszczano salę przed zakończeniem projekcji. Zdecydowanie najgorszym tytułem w konkursie głównym było "Jak całkowicie zniknąć" - okropnie pretensjonalne zadławienie się zachodnimi trendami, bez grama chemii między bohaterkami czy jakiejkolwiek oryginalności na poziomie scenariusza. Podnoszono głosy, że tak ważna sekcja nie powinna leczyć kompleksów polskiego kina. Największym miłośnikom nowohoryzontowej estetyki na pewno ciągle odbija się czkawką zeszłoroczna nagroda dla miernych "Płynących Wieżowców". Ale z tym rodzimym kinem to jednak jeszcze nie jest tak najgorzej. Niedopracowane "Wołanie" przynajmniej pasowało koncepcyjnie do głównego konkursu, a "Huba" spotkała się z bardzo dobrym odbiorem festiwalowej publiczności, bo podkreślano jej niepolskie wręcz cechy. Główną nagrodę na festiwalu otrzymał jednak "Biały Cień" - mroczna, brutalna, achronologiczna opowieść o polowaniu na albinosów w Afryce. Bez dwóch zdań wygrała opcja kompromisowa i bardzo bezpieczna, bo to nie pierwsza nagroda dla Noaza Deshe, którego rok temu wyróżniono też w Wenecji. Jego film we Wrocławiu doceniła także festiwalowa publiczność, przyznając mu swoje wyróżnienie. To werdykt dość zaskakujący, bo "Biały Cień" nie pojawiał się wśród faworytów widzów (najcieplej wypowiadano się o "Hubie"). Zdziwiony, ale szczęśliwy był sam reżyser, który pojawił się na ceremonii. Nagrodę krytyków (FIPRESCI) otrzymała "Historia Strachu" Benjamina Naishtata. To również zaskakujące, żeby nie powiedzieć, kontrowersyjne rozstrzygnięcie.

W konkursie dla filmów o sztuce jeszcze na długo przed pierwszym seansem faworyt był tylko jeden. "Zjazd Absolwentów" i jego twórczyni Anna Odell po prostu musiały oczarować widownię, która kocha eksperymentujące kino, żonglujące gatunkami i wymykające się prostym klasyfikacjom. Szwedzka artystka miała świetny, intrygujący pomysł i równie rewelacyjnie go zrealizowała. Annę Odell jednogłośnie doceniło też jury konkursu.

GORĄCE NAZWISKA I CIEKAWOSTKI ZE ŚWIATA
.

Barwne wspomnienia z dzieciństwa Alejandro Jodorowsky'ego w "Tańcu rzeczywistości".

Zwiagincew, Godard, Tsai Ming-liang, Dumont, Pálfi, Miyazaki, Jodorowsky, Linklater, filmy nagradzane w Cannes, Berlinie, Sundance, Locarno, Wenecji czy Rotterdamie - to jedne z atrakcji tegorocznego festiwalu. Było w czym wybierać! Przez ostatnie 10 dni bawiliśmy się na "Dzikich Historiach", wzruszaliśmy na "Boyhood", śledziliśmy "Porwanie Michela Houellebecqa", zaniemówiliśmy na "Żonie Policjanta", daliśmy się porwać lawinie absurdu w "Turyście", chcieliśmy rozrabiać z "Małym Quinquinem", kontemplowaliśmy piękne, długie ujęcia na "Bezpańskich Psach", słuchaliśmy spowiedzi rozgoryczonego inteligenta z "Zimowego Snu".

Były też pozytywne zaskoczenia od mniej znanych twórców. Dla mnie trzy najlepsze to tajskie "Mary Is Happy, Mary Is Happy", gdzie nowe media stały się integralną częścią słodko-gorzkiego filmu o dojrzewaniu, grecka "Xenia", od której polskie kino mogłoby się uczyć, jak nie krzyczeć estetyką queer, ale traktować ją bardzo naturalnie i w końcu amerykańskie "L jak Laba", gdzie cały wachlarz chillwave'owych dźwięków posłużył do ilustracji słodkiego nieróbstwa grupy przaśnych hipstero-inteligentów.

Nowe Kino Grecji dostarczyło dziwnych i różnorodnych wrażeń, jak niegdyś uczyniły to największe, współczesne gwiazdy z tego kraju, czyli Giorgios Lanthimos i Athina Rachel Tsangari. Szkoda jednak, że nie było niczego, co by stało na ich poziomie. Było jeszcze kino bakijskie, dokumenty o komunach i nadrabianie zaległości z ostatniego sezonu.

KLASYKA, GŁUPCZE!
.

Piękni, zblazowani i nieszczęśliwi Jean-Pierre Léaud, Françoise Lebrun i Bernadette Lafont w arcydziele "Mama i dziwka".

Ogromne podziękowania należą się organizatorom NH za sekcję "Druga Nowa Fala: w hołdzie Cahiers du Cinéma". Jej kurator, obecny we Wrocławiu Ariel Schweitzer, ciekawe, rzeczowo i treściwie przed niemalże każdym seansem przybliżał historię prezentowanych tytułów. W Polsce to zdecydowanie mniej znane filmy, choć kilka z nich to rzeczy naprawdę kultowe. Wśród nich znalazło się arcydzieło Jeana Eustache'a "Mama i dziwka" czy żałobny rapsod i gorzkie rozliczenie Philippe'a Garrela w "Nie słyszę już gitary". Kto opuścił te filmy, ma czego żałować!

Największej retrospektywy w tym roku doczekał się kontrowersyjny brytyjski reżyser, Ken Russell. Barokowe scenografie, wariackie inscenizacje, kontrowersyjne tematy - to między innymi można było zobaczyć w jego barwnej filmografii. W 20. rocznicę śmierci na festiwal powróciły także filmy Dereka Jarmana, który swoją pełną retrospektywę miał na NH ponad 10 lat temu.

Na Nowych Horyzontach Języka Filmowego tym razem skupiono się na efektach specjalnych. Największym wydarzeniem sekcji była na pewno prezentacja "M jak Morderstwo" Alfreda Hitchcocka w rzadkiej, oryginalnej wersji 3D.

Nie przyciągnęło mnie tegoroczne Nocne Szaleństwo pod znakiem VHS, ale gdybym znalazła czas wieczorami chętnie zobaczyłabym na dużym ekranie arcydzieła pokroju "Paryż, Teksas" czy "Szpital przemienienia", a tak udało mi się tylko nadrobić, poza filmami francuskimi, jedynie "Tommy'ego" Russella z kultowymi utworami The Who i dziwaczny, punkowy "Jubileusz" Jarmana.

RANKING: NAJLEPSZE TYTUŁY TNH2014*
.

Kręcony 12 lat "Boyhood" Richarda Linklatera to na razie mój film roku 2014.

10. Lev Kalman, Whitney Horn: L jak Laba
9. Panos H. Koutras: Xenia
8. György Pálfi : Swobodne opadanie
7. Florian Habicht: Pulp: film o życiu, śmierci i supermarketach
6. Nawapol Thamrongrattanarit: Mary Is Happy, Mary Is Happy
5. Bruno Dumont: Mały Quinquin
4. Tsai Ming-liang: Bezpańskie psy
3. Anna Odell: Zjazd Absolwentów
2. Richard Linklater: Boyhood
1. Jean Eustache: Mama i dziwka

*Uwzględniam tylko filmy po raz pierwszy oglądane na TNH2014, czyli np. odpadła większość tytułów, które widziałam w Cannes.