Odgrzewana mousaka i wczorajsza Metaxa

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Gdy kilkanaście lat temu Nia Vardalos pisała swój niepozorny scenariusz, nie spodziewała się, jak wielki sukces osiągnie film z jej udziałem. Ani że wiele lat później będzie musiała odrywać kupony od sławy nieco zapomnianej już komedii i swojej osoby.

Siłą "Mojego Wielkiego Greckiego Wesela" była bezpretensjonalność i niesamowity luz, z jakimi opowiadało się o żywiołowej, emigranckiej familii z południa Europy. Każdy z bohaterów stanowił swojego rodzaju cudaczną, ale sympatyczną osobliwość. Na tyle wyrazistą, by stanowić kolorowe, bogate tło dla banalnej komedii romantycznej o nieśmiałej brzyduli, która znajduje swojego księcia z bajki. Na drodze ku ich szczęściu stały wówczas nie tylko kompleksy dziewczyny, ale i jej hałaśliwa, zakochana we własnych korzeniach rodzina.

Dziś Toula i Ian tworzą spokojne, typowe małżeństwo i wspólnie wychowują nastoletnią córkę. Nigdy nie uwolnili się od greckich krewnych kobiety, którzy mieszkają w ich sąsiedztwie i którymi Toula cały czas się opiekuje. Jej i mężowi to nie przeszkadza, ale 17-letniej Paris już jak najbardziej. Nastolatka ma dość rodziny, która śledzi każdy jej krok i ingeruje w jej życie. Równocześnie małżeńskie problemy przeżywają rodzice Touli oraz ona sama wraz z Ianem, pogrążając się w codziennej, pozbawionej romantyzmu rutynie.

"Moje wielkie greckie wesele 2" to właściwie zbędny sequel i przewidywalna kopia niemalże wszystkich tematów, które podnosiła już część poprzednia. Można się tu chwilami fajnie pośmiać, ale dla równowagi też zirytować trywialnością scenariusza i wszech obecną sztampą. Jeśli ktoś bez podchodów robi lekkie kino na niedzielne popołudnie, powinien wiedzieć, iż nawet w takich okolicznościach nie wypada serwować odgrzewanych kotletów.

Zwiastun:

bez sensu że zrobili sequel

Dodaj komentarz