Amerykańskie kino mówi: samotność krótkodystansowca

Data:
Ocena recenzenta: 6/10

Współcześnie, szczególnie kinematografia amerykańska, przyzwyczaiła nas do filmów biograficznych - schematycznych i nieskomplikowanych. Miło widzieć, że ktoś stara się odejść od tej reguły. Tym kimś jest James Ponsoldt.

David Foster Wallace w Polsce jest postacią właściwie nieznaną, w Ameryce natomiast to kultowy pisarz przełomu wieków, z którego wydana w 1996 roku przepastna powieść "Infinite Jest" uczyniła prawdziwą, literacką gwiazdę. Ten moment właśnie stara się uchwycić w filmie Ponsoldt, opowiadając historię wywiadu dla magazynu "Rolling Stone", który z Wallacem przygotował inny, wówczas aspirujący pisarz, David Lipsky.

Z "The End Of The Tour" wyłania się nie tylko przygnębiający obraz pisarza - samotnego, błyskotliwego artysty, starającego się przekonać siebie i świat, jak zwyczajnym jest człowiekiem. Osoby, którą uwierają sława i popularność, ale nade wszystko zżera od środka depresja, co finalnie - kilka lat później - popchnie Wallace'a do samobójstwa. To jednak też film o konfrontacji (do której dochodzi w momencie, gdy jasne staje się, że żadnego bromance'u między tą dwójką nie będzie) dwóch osobowości - autora niemalże wybitnego i już w jakimś stopniu spełnionego oraz tego, który marzy o tym, by taką pozycję osiągnąć. W końcu "The End Of The Tour" jest też opowieścią o ciężarze sławy i jej pułapkach, które kryją się w monotonnych spotkaniach z czytelnikami, udzielanych wywiadach, gdzie za każdym razem trzeba się zaprezentować tak samo atrakcyjnie, posądzeniach o sztuczność i kreację, gdy zbyt często zacznie chodzić się w młodzieżowej, wygodnej bandamce.

W fabule Ponsoldta obserwujemy wiele inteligentnych, intensywnych dialogów i dostajemy kilka naprawdę wartych przemyślenia refleksji - głównie dzięki Wallace'owi, który po prostu do Lipsky'ego takie słowa wypowiedział. "The End Of The Tour" jest naprawdę niezłym filmem, jednakże brakuje mu jednej ważnej rzeczy (czym zwykle ratują się nawet te słabsze biophici) - czegoś więcej niż tylko rzetelnego aktorstwa. Postać Davida Lipsky'ego przyćmiła Wallace'a nie dlatego, że tak wynikało z narracji filmu czy też z natury samej relacji bohaterów, ale z tego, iż Jesse Eisenberg jest po prostu dużo lepszym aktorem niż Jason Segel (poza tym, że świetnie pasował do roli mniej utalentowanego pisarza/reportera). Pozostaje jedynie żałować, że nie znalazł się inny (lepszy?) aktor do roli tak erudycyjnej i skomplikowanej osobowości jak David Foster Wallace, co zapewne uczyniłoby z "The End Of The Tour" coś więcej niż tylko solidne, niebanalne kino.

Zwiastun: