Amerykańskie kino mówi: wychowanie seksualne
"The Diary of a Teenage Girl" to spełnione marzenie feministek. Film, w którym udało się uciec od cukierkowej aury kobiecego dorastania, pokazując je bardziej odważnie - jako okres poszukiwań i odpowiedzi na pytania związane z ciałem i seksualnością.
15-letnia Minnie Goetz mieszka z matką i siostrą w San Francisco. Jest połowa lat 70. Nie da się ukryć, że dziewczyna dojrzewa. Obserwuje nie tylko swoje ciało, ale też płci przeciwnej. Na polu związanym z seksualnością osiągnęła właśnie pierwszy sukces - skutecznie uwiodła chłopaka swojej matki i nie chce, by łóżkowy epizod ze starszym mężczyzną był jej ostatnim. Swoje cielesno-erotyczne przygody postanawia opisywać na magnetofonowym audio pamiętniku.
Filmy coming-of-age to jeden z najbardziej eksploatowanych gatunków nie tylko w amerykańskim kinie. Ilość produkcji o tej tematyce produkowana każdego roku sprawia, że ciężko po kolejnym tytule oczekiwać jakichś rewolucji. Marielle Heller jednak udało się w tę popularną estetykę tchnąć nieco świeżości. "The Diary of a Teenage Girl" to dzieło zaskakująco odważne, które bez problemu dystrybutorzy mogą zakwalifikować dla widowni 18+. Odziera ono pierwsze seksualne doświadczenia bohaterki z jakiegokolwiek romantyzmu, czyniąc z niej niewolnicę własnych pragnień i popędów, nie boi się pokazywać wcale nie najbardziej atrakcyjnego, dziewczęcego ciała. Heller nie osądza ułomności i ewidentnej niedojrzałości emocjonalnej swojej bohaterki, u której odkrywanie własnej seksualności wygląda jak obżarstwo słodyczami bez opamiętania. Błądzić jest rzeczą ludzką - grunt, by wyciągać wnioski ze swoich błędów i porażek. Są one przecież immanentną częścią dorastania - w tym przesłaniu nie ma absolutnie nic nowego. Odkryciem filmu jest zaś Bel Powley - wspaniała w roli obsesyjnie zainteresowanej cielesnością nastolatki (choć na marginesie, aktorka jest 8 lat starsza od swojej bohaterki).
"The Diary of a Teenage Girl" to też ciekawe połączenie estetyki komiksu i graficznej powieści z językiem kina. Kiczowate, animowane elementy na pewno łagodzą śmiałość i bezpruderyjność filmu. Dodają tej gorzkiej i niespecjalnie niewesołej przecież fabule lekkości i młodzieńczego wdzięku. To też duże osiągnięcie Marielle Heller - potrafiła opowiedzieć ponurą historię w taki sposób, by większość widzów cały czas myślała, że ogląda błyskotliwą, fajną komedią.