FESTIWAL PO WARSZAWSKU: OTWARCIE
Uroczystym pokazem kameralnego filmu „Zatrzymane Życie” Uberto Pasoliniego rozpoczął się 29. Warszawski Festiwal Filmowy. Wybór tytułu otwarcia to dość osobliwy, gdyż dzieło włoskiego reżysera nie jest propozycją ani szczególnie atrakcyjną, ani widowiskową. Choć ta skromna historia opowiedziana została w naprawdę ładny i ujmujący sposób.
Specjalistą od zatrzymanych żyć jest John May – londyński urzędnik w średnim wieku, do którego obowiązków należy odnajdywanie bliskich osób zmarłych, których nie można zlokalizować w oczywisty sposób. John jest oddany swojej pracy, sam nie ma rodziny, więc dbanie o godne, ostatnie pożegnania osób samotnych traktuje z ogromnym pietyzmem i czułością. Jak na państwowego urzędnika nasz bohater jest człowiekiem jednocześnie sumiennym, precyzyjnym, ale też bardzo ludzkim. Z jednej strony ma małą obsesję na punkcie tych wszystkich, nieszczęsnych ludzi, którym przyszło umierać w samotności, z drugiej – z szacunkiem i obowiązkiem przechodzi z nimi ostatnią drogę. Nie wszyscy jednak rozumieją obowiązki Johna Maya, a już najbardziej miejski budżet. Ze względu na cięcia kosztów jego komórka ma zostać wchłonięta przez inny departament, a etat zredukowany. Mężczyzna dostaje kilka dni na zamknięcie dotychczasowych spraw i rozwiązanie najnowszej – odnalezienie krewnych nadużywającego alkoholu sąsiada, którego śmierć odkryto po kilkudziesięciu dniach.
W „Zatrzymanym Życiu” pięknie zobrazowano prozaiczną, człowieczą samotność – tę z wyboru, tę z powodu nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Smutne żywoty opisywane za pomocą zdawkowych relacji sąsiadów i od lat nieobecnych krewnych, poszarzałych zdjęć, w nieładzie składowanych przedmiotów, niewyrzuconej jeszcze korespondencji. Obowiązki zawodowe Johna Maya niosą ze sobą przygnębiające refleksje, ale mają w sobie coś niezwykle prawdziwego i głęboko humanistycznego. Jednak gdzieś równolegle z tym przekazem, film Pasoliniego stara się też niepotrzebne uświęcić działalność swojego bohatera, podnieść ją do jakieś sfery sacrum. Zupełnie niepotrzebnie, bo bez tego „Zatrzymane Życie” spokojnie broniłoby się dużo subtelniej i bardziej autentycznie swoim skromnym pięknem i ujmującą prostolinijnością.