Filmem zamknięcia 30. Warszawskiego Festiwalowy był polski dreszczowiec „Fotograf” w reżyserii Waldemara Krzystka – opowieść o seryjnym mordercy, która swój początek miała w radzieckich koszarach w Legnicy. Sporo tu intrygujących wątków, ale winnym końcowej porażki tego nieźle zapowiadającego się filmu jest niestety sam reżyser.
Chłopiec z darem mimikry odrzucony przez rodziców, którzy nie potrafili poradzić sobie z jego niecodzienną przypadłością. Dziecko nie mówiło własnym głosem, więc naśladowało innych. Taka anomalia jak się okazuje, może nawet zastopować obiecującą karierę w wojskowej hierarchii i mocno destabilizować udane życie ładnego małżeństwa radzieckich mundurowych. Sprawa sprzed 40 lat wraca za sprawą seryjnego mordercy - Fotografa, który grasuje po współczesnej Moskwie. Padają podejrzenia, że zabójca może mieć coś wspólnego z wydarzeniami sprzed lat, gdy zabity zostaje psychiatra, który wyciągnął z archiwów lekarską dokumentację z niezwykłym chłopcem. Jedyną osobą, która przeżyła spotkanie z Fotografem, jest młoda policjantka. Zostaje więc ona dokooptowana do zespołu prowadzącego śledztwo w sprawie mordercy.
Te ciekawe wątki, które przewijają się przez film Krzystka dotyczą nie tyle samej zagadki (której rozwiązanie – tak przy okazji – jest mocno rozczarowujące), ile budujących ją osobliwości. Począwszy od chłopca o niezwykłych umiejętnościach (ułomności), skończywszy na wyłaniającym się wraz z rozwojem akcji odkryciem, że w tej historii, przeszłej i współczesnej, każdy jest dla kogoś sobowtórem. Waldemar Krzystek ubiera to wszystko w schemat modnego, mrocznego kryminału, ale to jak ostatecznie go składa woła wręcz o pomstę do nieba. Nie chodzi nawet o prostackie, montażowe przeskoki czasowe (współcześni bohaterowie dokonują jakiegoś ważkiego odkrycia z przeszłości, po czym od razu przeskakujemy w legnickie koszary, gdzie łopatologicznie wykłada się fakty na stół), które można by jakoś wytłumaczyć konwencją. Cały nastrój „Fotografa” psuje ciężka, nachalna muzyka, która w większości scen jest całkowicie zbędna. Niczym w banalnej produkcji telewizyjnej, systematycznie przypomina się widzowi, czego już się dowiedzieliśmy i co jeszcze zostało do odkrycia. Przeładowanie charakterologiczne głównych bohaterów filmu i bzdurne nagromadzenie postaci drugoplanowych to kolejne grzechy filmu.
Waldemar Krzystek twierdzi, że „Fotograf” opowiada o prawdzie, ambiwalencji tego pojęcia oraz co ona znaczy i znaczyła dla rosyjskiego (?!) społeczeństwa. Tworzenie jakiejś doniosłej nadbudówki dla fabuły, która mogła być po prostu zgrabnym, inteligentnym kryminałem, też jest zupełnie niepotrzbne. Szkoda, że ogromna rzesza polskich filmowców bardzo często zdaje się tego nie rozumieć i sama psuje sobie własne dzieła.
Na zupełnie innym biegunie nieporadności sytuuje się "Ciało Obce" Krzysztofa Zanussiego. Uznany reżyser kiedyś słynął ze swojego nonkonformizmu, którego z żelazną konsekwencją się trzymał. Aktualnie podąża zdecydowanie inną ścieżką. Wybrukowaną tanią, monotonną ideologią i tabloidowo-telenowelową wizją współczesnej Polski. Sympatyczny Włoch przyjeżdża do Polski za ukochaną Kasią, która w pewnym momencie doszła do wniosku, że miłość do Boga jest silniejsza niż uczucie do mężczyzny i postanowiła iść do klasztoru. Angelo, mając poparcie ojca dziewczyny, liczy, że Kasia jeszcze zmieni zdanie. Tymczasem czekając na jej decyzję, dostaje pracę w enigmatycznej korporacji, gdzie żelazną ręką rządzi bezwzględna Kris. Demoniczna kierowniczka oczywiście chce uwieść poczciwego Włocha, a gdy niespecjalnie jej się to udaje wraca do swoich callboys i skórzanych pejczów w zaciszu własnego pustego, wypasionego domu.
Umówmy się, że wszystkie postacie w "Ciele Obcym" są karykaturami normalnych ludzi. Najbardziej oczywiście Kris ze swoim okrucieństwem wyssanym z mlekiem nie biologicznej matki, niegdyś stalinowskiej sędziny (ciągle dumnej ze swych dokonań), zajętej zarządzaniem jakąś fantazmową firmą, w której głównie oddaje się planowaniu uwiedzenia Angelo, relaksacyjnej hipnozie oraz snuciu biznesowych intryg z seksowną przyjaciółką z biura (ich finałem będzie pościg w samej Moskwie). Słodka, nawrócona Kasia zaistniała w filmie tylko dlatego, że trzeba było stworzyć jakiś powód przyjazdu Włocha do Polski (na szczęście niezbyt samotnego, bo mającego telepatyczny kontakt na odległość ze swoją mamą). W wielu pozornie zwyczajnych scenach bohaterowie rozmawiają ze sobą jak wytrawni profesorowie teologii i filozofii podczas konferencji naukowej (hitowy monolog Kris o transgresji). Groteska i pure nonsens w najczystszej postaci. Zasadniczo jest to wszystko dość zabawne, ale sądzę, że Krzysztofowi Zanussiemu niekoniecznie o to chodziło