Lech Majewski – wizje rzeczywistości

Data:
Ocena recenzenta: 3/10

Hipermarket Real, „Boska Komedia”, ciotka Ksenia w tym samym monologu cytująca Senekę i Heideggera, powodzie we wschodniej Polsce, katastrofa smoleńska w jednym filmie – uprzejmie informuję, że do galerii reżyserów niepozytywnie zakręconych (w której jest już Krzysztof Zanussi) dołącza właśnie Lech Majewski.

Ten wtręt z wbudowaniem w strukturę filmu realnych, newsowych obrazów z czasów po 10 kwietnia 2010 roku, gdzie pojawia się i rozświetlone zniczami Krakowskie Przedmieście, i konwój z trumnami pary prezydenckiej, a w tle nawet przemawia Donald Tusk jeszcze w tonie „narodowego zjednoczenia w obliczu tragedii”, przypomina mi trochę zabieg z Katyniem w „Sweet Movie” Makavejeva. Na tym właściwie wszelkie podobieństwa się kończą. Bo podczas gdy serbski twórca tworzył w swoim filmie obrazoburczą, ale jednak szalenie sugestywną, wyrazistą polityczno-historyczną metaforę współczesnego świata, Lech Majewski głównie stawia pomnik sobie. Swojemu intelektowi, wrażliwości artystycznej, autorskiej, głęboko humanistycznej wizji. I umówmy się – nie jest to jakiś tam minimalistyczny postumencik, który mogliby zrobić David Smith czy Frank Stella. Tu chodzi o barokowo (odpustowo?) wręcz zdobną, monumentalną świątynię symboli, kipiącą od powagi i majestatu.

„Onirica” to trochę takie nasze „Drzewo Życia” z całym jego kiczowatym, nadętym, ale typowo polskim dobrodziejstwem inwentarza. Majewski pokazuje tu dotkniętą osobistą tragedią jednostkę na tle całego uniwersum innych, dramatycznych zdarzeń roku 2010 (a jakże!). Reżyser stara się na artystyczny język przetłumaczyć wszystkie indywidualne i zbiorowe traumy, ale ich przyziemny, realny wymiar go w ogóle nie interesuje. Tu chodzi o oratorski popis znajomości wszelakich tekstów kultury, którymi Majewski operuje bardzo selektywnie, żeby nie powiedzieć – chaotycznie. Nic tu się ze sobą nie łączy, nie układa w jakąkolwiek sensowną całość. Spoiwem dla filmu są jedynie sennie cytowane tu i ówdzie fragmenty „Boskiej Komedii”. Potwierdza to zresztą sam reżyser, który z rozbrajającą szczerością przyznał, że niektórych symboli nie rozumie on sam.

Lech Majewski pozycjonuje się na naczelnego humanistę polskiej kultury, wybitnego myśliciela-outsidera, ale po raz kolejny udowadnia, że istota ludzka niespecjalnie go interesuje. Reżyser ewidentnie powinien sięgnąć po ostatnie dzieła również prezentowanego na Wiośnie Filmów Roya Anderssona, który nie stroniąc od wyrafinowanych, kulturowych cytatów, stawia na postumencie zwykłego człowieka i jemu właśnie poświęca całą uwagę. Miejsce „Onirici” nie jest w kinowej sali, gdzie jeszcze widz, zamiast się odpowiednio na tym dziele skupić i je podziwiać z adekwatną nabożnością, będzie zajadać się popcornem, ale w smutnym gmaszysku jakiegoś poważnego muzeum. Albo w katedrze na Wawelu.

Zwiastun:

A może w kinie Apolonia w dawnym muzeum Lenina? ;)

Przewagą Majewskiego nad Zanussim jest to, że w Onirice nie wiadomo o co chodzi, a w Obcym ciele wiadomo aż za dobrze. Z dwojga złego wolę w tę stronę.

No nie, Majewski nie roi sobie roli naczelnego humanisty, tylko zwyczajnie i po prostu jest artystą. Artyści operują symbolami, a symbole są z definicji wieloznaczne. Jeśli wydaje Ci się, że artyści potrafią zawsze "wytłumaczyć" swoje dzieła, to pogadaj z jakimś malarzem. Zresztą tu akurat nie specjalnie trzeba wiele tłumaczyć, wydaje mi się, że to jeden z najłatwiejszych do zrozumienia filmów Majewskiego.

Wiesz, pewnie jest artystą, ale jego sztuka bywa dość specyficzna i niekoniecznie wybitna. Co do Onirici, dla mnie jest to jednoznacznie zły film, bo:
- film miał rozmach, ale miał na to za mały budżet, więc zamiast pięknych obrazów, wszystko wygląda tanio,
- aktorstwo w filmie jest fatalne,
- ta część symboliki, która jest zrozumiała jest dość prymitywna (dziewczyna z audiotele, jej wąż etc., no helloł!),
- symbolikę czasem tłumaczy się w filmie jak na wykładzie dla studentów pierwszego roku filozofii, są to kiczowate monologi nijak kompatybilne z fabułą,
- ale wszystko powyższe byłoby nawet do wybaczenia, gdyby nie ta koszmarnie pokazana warstwa ideologiczna, gdzie rzucono do jednego wora Smoleńsk, powodzenie w południowej Polsce, wybuch wulkanu na Islandii i - oczywiście największy dramat naszej cywilizacji - przystanek Woodstock.
Nie potrafię potraktować tego filmu poważne.

Czym innym jest intuicyjne użycie jakiegoś obrazu, a czym innym intencjonalne nawiązywanie do Heideggera. Rozumiem, że cytaty z Dantego wybrała Majewskiemu maszyna losująca?! Jeżeli nie, to linia obrony pod tytułem "tak się nakręciło" jest jednak mocno wątpliwa. Obrazy jakie pokazał Majewski robią wrażenie, ale to jeszcze nie znaczy, że mamy odpuścić tej nieskładnej gadaninie, która jest w tym filmie obecna.

A jeszcze ten argument z malarzami to jest w ogóle nie trafiony. Myślę, że gdybyśmy mieli szansę pogadać z artystami pokroju Boscha, Tycjana, Rembrandta czy Malczewskiego (kogokolwiek, kto nie reprezentuje abstrakcjonizmu i pochodnych), to oni by nam wytłumaczyli absolutnie każdy szczegół na swoim obrazie. Powiedzieliby, dlaczego są takie a nie inne kolory, dlaczego pani na portrecie patrzy się w lewo i trzyma w ręku kieliszek, dlaczego jakaś czwartoplanowa postać w prawym dolnym rogu ma szpiczastą czapkę i krótkie nóżki, a motylek jest koloru niebieskiego. Zaproszenie do zabawy w interpretację ze słowami "ja też nie rozumiem własnych symboli", których użył Lech Majewski przed filmem, trochę go dla mnie dyskredytuje. Bo nie rozumieć to sobie może reżyser "Szybkich i wściekłych 16", dlaczego jeden z bohaterów zabił statystę w zielonej kurtce, a nie pana w żółtym tiszercie. Artysta, jakim niby jest Lech Majewski, musi rozumieć swoje dzieło. Bo kto, jak nie on? Koniec końcu, w "Onirice" nie chodzi tylko o delektowanie się obrazem czy cytatami z "Boskiej Komedii".

Ale Onirica jest przecież bardzo czytelna. Główna historia (o poecie, który stracił w wypadku dziewczynę i przyjaciela) jest mocno autobiograficzna, Majewski rozprawia się więc z własnymi demonami.

Zauważyłem, że są 2 sposoby patrzenia na ten film. Jeden, że jest to opowieść o ogólnym cierpieniu, w tym cierpieniu narodu polskiego, a młody bohater filmu tylko te cierpienia egzemplifikuje. Taki film rzeczywiście byłby nieznośny. Ale ja postrzegam to odwrotnie - bohater cierpi i dlatego widzi wszędzie cierpienie. Przypomina mi to pożegnalny felieton Tomasza Beksińskiego, który opisywał umieranie świata: że muzyka już się skończyła, że kino się skończyło, że miłość się skończyła itp. Nie jest to obiektywne spojrzenie na świat, to spojrzenie osoby cierpiącej, której wszystko układa się w jedną całość. Miałem kiedyś dziewczynę, która była w depresji i w jej trakcie doszło do 11/9 i dla niej też to cierpienie ogólnoludzkie zlewało się z własnym. Tak w każdym razie rozumiem wątki smoleńskie w tym filmie - Majewski nie specjalnie interesuje się tu smoleńskimi mitami, jest to dla niego taki sam element rozpadu świata, jak wybuch wulkanu, czy powódź. Jego zmarła dziewczyna nie dlatego wychodzi za brzozę, że ma to cokolwiek wspólnego z teoriami na temat zamachu, tylko dlatego, że wiąże się ze śmiercią (tak myślę).

Nie bronię wszystkiego w tym filmie, zgadzam się, że aktorstwo jest co najwyżej średnie i większość gadania też mnie w filmie męczyła. Ale nie zarzucajmy Majewskiego, że nie wiedział co robi: to poetycka opowieść o stanie traumy i żegnaniu się z tymi, którzy odchodzą do krainy śmierci i większość symboli (w tym Dante) jest jej konsekwentnie podporządkowana.

Dodaj komentarz