Na horyzoncie widziałam... (4/2013)

Data:


.
HISTORIE RODZINNE
reż. Sarah Polley
DOKUMENTY/ESEJE

Okazuje się, że najlepsze historie - nie tylko rodzinne, pisze samo życie. Kanadyjska aktorka w niezwykłym, szczerym i ujmującym ciepłem dokumencie opowiada własną historię, jak to kilka lat temu odkryła, że ma innego, biologicznego ojca niż ten, który przez całe życie ją wychowywał. Sarah do projektu zaangażowała wszystkich swoich bliskich i dalszych krewnych oraz znajomych rodziny, by razem prześledzili burzliwą historię życia matki Polley – również aktorki, która zmarła na raka, gdy jej najmłodsza córka miała 11 lat. Poza tytułową historią (i tajemnicą) rodzinną familii Polleyów dokument Sarah dotyka naprawdę bardzo wielu rzeczy. Choćby tych związanych z ludzką pamięcią i wspomnieniami, z nieoczywistością miłości, międzyludzkimi relacjami i tymi, co je determinuje. Nawet jeśli żaden z tych tematów w „Historiach Rodzinnych” nie znajduje w filmie wyczerpującego rozwinięcia, pięknie Sarah Polley, bez grama taniej sensacji i kiczowatego ekshibicjonizmu, otworzyła drzwi do własnej prywatności, tworząc nie tylko fascynującą opowieść dla postronnego widza, ale też pewnie terapię dla własnych bliskich.

I USED TO BE DARKER
reż. Matthew Porterfield
PANORAMA

Subtelne studium rozpadu rodziny, dokonujące się na oczach zagubionej nastolatki, która z własnymi problemami – niechcianą ciążą, szuka schronienia u krewnych, a trafia w sam środek końca ich małżeństwa. Matthew Porterfield na pewno posiada fajną umiejętność budowania emocjonalnej głębi z bardzo minimalistycznych, pozornie błahych sytuacji – to ogromna zaleta jego skromnego, niewymuszonego kina. Integralnie się w nim odnajdują mądrze i równie prostolinijnie kreowane postacie, których prawdziwość kryje się w prostocie i zwyczajnym byciu na ekranie. W pewnych momentach relacje między bohaterami dopowiada muzyka – doskonale skrojona na potrzeby tak delikatnego filmu. Alt-countrowe ballady, które wykonują już wkrótce byli mąż i żona w codziennych jak dla nich, właściwie praktykujących muzyków, okolicznościach, biorą na siebie również ciężar dramatyzmu sytuacji tej rodziny. Podkreślają melancholię i smutek tego bardzo ładnego filmu.

BŁYSKAWICA
reż. Manuela Morgaine
MIĘDZYNARODOWY KONKURS NOWE HORYZONTY

Film życia sympatycznej pani z Francji, która dobre kilka lat poświęciła na stworzenie epickiego studium błyskawicy, sięgając po wszelakie wątki, mity, legendy i fakty, jakie przyszły jej do głowy. Problem w tym, że film jako całość wygląda jak wakacyjne wspomnienia nakręcone niezbyt dobrej jakości sprzętem. Każda z czterech części, składających się na 4-godzinną fabułę, posiada wyraźne, kłujące w oko wady. Pierwsza, typowo dokumentalna z relacjami osób, które przeżyły porażenie piorunem, choć niezbyt magnetyzująca, prezentuje się najsensowniej. Potem jest już dużo gorzej, dość grafomańsko, a ostatnia część – w teorii najbardziej poetyckiej, w praktyce nieznośnie i raczej prostacko wydumana, przypomina dzieło raczej przeciętnego studenta szkoły filmowej. Na pewno pani Manueli nie można odmówić pasji i zacietrzewienia, by własnym sumptem i z bardzo ograniczonymi zasobami, zrealizować marzenie, ale to niestety za mało, by filmowo docenić efekt jej pracy.

BYŁ SOBIE DZIECIAK
reż. Leszek Wosiewicz
PANORAMA

Typowa dla rodzimego kina, grzesząca banalnością i poprawnością historyjka z Powstania Warszawskiego, na którą tłumnie mogą udać się w ramach zajęć szkolnych dzieciaki niemalże w każdym wieku. Choć sama forma filmu z początku może budzić ciekawość – posiada dość specyficzną, poetycko-wspomnieniową formę, to jednak z czasem egzaltowany narrator z offu zaczyna już denerwować, a mieszanie obrazów stylizowanych i dokumentalnych przestaje mieć jakąkolwiek wartość. Nie postarano się także o bardziej wymagające rysy psychologiczne postaci – tytułowego dzieciaka Marka, który przed wojną raczej ucieka, a niekoniecznie w niej walczy (choć określanie per „dzieciak” niemalże dorosłego chłopaka jest tu nie ma miejscu) oraz Ireny, szukającej na gruzach stolicy swojego syna i spełniającej patriotyczny obowiązek. Domyślam się, że reżyserowi chodziło o pokazanie ambiwalencji postaw wojennych czasów i uczczeniem ładnym, filmowym pomnikiem rzeszy bezimiennych, młodych ludzi, którzy zginęli w obronie Warszawy, ale czy naprawdę musiało to wszystko się odbyć w tak nużąco przeciętny sposób?