PANI ZEMSTA

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Myślę, że 10 listopada 2017 r. to jedna z najważniejszych dat w historii kinowej dystrybucji w Polsce. Do szerszej widowni ma szansę bowiem trafić Lav Diaz – wielki mistrz slow cinema i jeden z najbardziej utytułowanych twórców światowego kina.

Jego dzieła wyjeżdżały z prestiżowymi nagrodami z największych festiwali – z Berlinem (2016), Locarno (2014) czy Wenecją (2007, 2008, 2016) na czele. “Kobieta, która odeszła” to nieco zaskakujący laureat Złotego Lwa właśnie z zeszłorocznego Lido i to zapewne ta statuetka walnie przyczyniła się do tego, że oto filipińska produkcja trafia m.in. na ekrany naszych kin. Lav Diaz to twórca wyjątkowy – zarazem odważny wizjoner i kontemplujący filozof. To reżyser, często sięgający po zagmatwaną historię kraju, z którego pochodzi, deklarujący na każdym kroku swoje oddanie i miłość do Filipin. Potrafi z niej wydobyć jednak egzystencjalne piękno, tak wyeksponować moralne dylematy swoich bohaterów, tak wnikliwie skupić się na człowieku, że te filmowe opowieści Diaza stają się tak uniwersalne, że wykraczają daleko poza granice państwa w południowo-wschodniej Azji.

Ktoś mógłby mu zarzucić, że łatwo osiągać takie efekty, gdy robi się filmy trwające po kilka godzin (“Kobieta, która odeszła” to seans około 4-godzinny i to jedno z wyraźnie najkrótszych dzieł Filipińczyka). Jednak w przypadku większości jego produkcji paradoksalnie nie ma w nich scen niepotrzebnych. Taki poziom atencji i wrażliwości, jakie reprezentuje Lav Diaz, można bowiem osiągnąć tylko totalnie nie spiesząc się, przyglądając się światu w skupieniu i z dużą czujnością.

W inspirowanej prozą Tołstoja “Kobiecie, która odeszła” reżyser całą swoją uwagę kieruje w stronę Horacii – nauczycielki skazanej na wieloletnie więzienie za zbrodnię, której nie popełniła. Gdy jej wyrok dobiega końca, na jaw wychodzą nowe fakty w sprawie morderstwa sprzed 30 lat. Horacia dowiaduje się, kto stał za intrygą, która doprowadziła ją za kratki i planuje zemstę za swoje cierpienie. Tych lat spędzonych w więzieniu nie zwróci jej jednak nic. W tym czasie dorosły jej dzieci, przeminęła jej młodość i nie do poznania zmienił się świat. Ten współczesny bohaterce – koniec lat 90. – to na Filipinach okres naznaczony przemocą i wzrostem przestępczości, gdy rozwarstwienie społeczne było wyjątkowo widoczne i dokuczliwe. Bogaci odgradzali się od tego, z czym nie chcieli mieć kontaktu, zaś biedni grzęźli na społecznym marginesie. Diaz w swojej obserwacji filipińskiej rzeczywistości konkretnej epoki rzadko jest aż takim brutalistą, dlatego tym bardziej wypada wnikliwie patrzeć na to, co chce pokazać.

Ten upadły świat zdaje się w ogóle nie zaskakiwać Horacii, posiadającej ponadprzeciętną zdolność adaptacji do różnych okoliczności, która potrafi wcielać się w rozmaite role. Patrząc na tę wyjątkową bohaterkę, pokazaną z tak dużą dozą empatii, precyzyjnie i kompleksowo, “Kobieta, która odeszła” samoistnie przekształca się z powolnej opowieści o zemście w głęboko humanistyczny traktat moralny o ambiwalencji natury ludzi i mętności świata, w którym żyją. Forma monochromatycznego, niespiesznego, statycznego slow cinema misternie dopełnia wymowę dzieła, choć – jak to czasem bywa u Diaza – rozpływa się też w zbyt ostentacyjnej zadumie oraz, co paradoksalne, drugoplanowych skrótach, które zdają się być ceną z jednej strony, takiego poziomu koncentracji na jednej postaci, z drugiej – dość krótkiej jak na Filipińczyka długości filmu.

U Diaza uwielbiam jednak to, że u niego nie ma oczywistych odpowiedzi na najprostsze nawet pytania. W przypadku tych ważkich i największego kalibru wszystko pozostaje tym bardziej w gestii widza. Nie ma tu więc też jednoznacznych wniosków i łatwych uogólnień. Czy to zatem kino trudne i wymagające? Jasne. Czy to film dla każdego? Chciałabym, by tak było, ale tak niestety nie jest. Każde dzieło Lava Diaza to jednak niecodzienna przygoda filmowa i wyzwanie, które warto podjąć, doceniając twórcę, który w dzisiejszych czasach zachowuje to, co posiada naprawdę niewielu – artystyczną wolność.